Czy warto zjeść w SEN Warsaw – Restaurant Week

SEN Warsaw

Mamy kwiecień i tym samym kolejną, wyczekiwaną przez wielu edycję festiwalu Restaurant Week. Myślą przewodnią jest idea zero waste #SzanujJedzenie i rzeczywiście, na talerzach w pierwszej wybranej przeze mnie restauracji widoczne są elementy wykorzystania „odpadków”, które nadal można zjeść. Bardzo podoba mi się ten pomysł. Mój wybór padł na SEN Warsaw głównie ze względu na wystrój wnętrza i lokalizację. Menu było w tym przypadku na drugim miejscu, ale też brzmiało dobrze. Tutaj warto zaznaczyć, że pozycje w festiwalowym menu są również w menu regularnym (pozycji jest niewiele, co akurat jest plusem).

Kiedy przyszliśmy, na początku (21:00) było niewiele osób, chociaż w trakcie naszej wizyty robiło się coraz bardziej tłoczno i jakby coraz bardziej imprezowo. Oświetlenie, mimo że nastrojowe, pozwoliło na swobodne robienie zdjęć, z czego rzecz jasna korzystałam, bo wystrój SNU rzeczywiście jest piękny. Niestety o 22 światła przygasły jeszcze bardziej – do takiego stopnia, że serio nie widziałam co jest na talerzu. Do robienia zdjęć na potrzeby tego wpisu musiałam użyć flesza w telefonie (wiem, burackie AF, ale miałam do wyboru to, lub brak zdjęć). Gdzieś tam w głowie miałam przeczucie, że tak może się skończyć, ale rezerwowałam prawie miesiąc przed i to były już ostatnie miejsca.

Nienachalna i ciekawa muzyka (bardzo pasująca do ogólnego klimatu SNU) do końca przystawki pozwalała na swobodną konwersację. Po czym została dosyć mocno podgłośniona, przez co nawet siedząc przy jednym stoliku musieliśmy się nachylać i niemal krzyczeć, żeby cokolwiek zrozumieć. SEN jest restauracją oraz klubem – niestety przez kilka godzin pełni te funkcje jednocześnie, co według mnie jest bardzo mało komfortowe dla osób, które rzeczywiście planują tam tylko zjeść. W cieplejsze wieczory super sprawdzi się przytulnie urządzony taras z widokiem na Wisłę. To jest zdecydowany plus tego miejsca.

przystawka

W wersji „niemięsnej” (nie wegetariańskiej – przypominam w tym miejscu, że ryba również jest mięsem) przygotowany został tatar z tuńczyka, podany na płatku czegoś cienkiego i chrupiącego. Nie mam pewności ze względu na nijaki smak, ale być może to był zmielony i sprasowany sezam? Marakuja z powodzeniem zastąpiła sok z cytryny, natomiast truskawka wprowadziła do tej kompozycji delikatną słodycz. Przystawka nie była niedobra, jednak nie była też wybitnie smaczna. To smak do zapomnienia po kilku godzinach.

Największą nadzieją i jednocześnie największym rozczarowaniem J. okazał się tatar wołowy – mięso zostało wymieszane już przed podaniem z żółtkiem, musztardą francuską i prażoną cebulką. I mean… W tym wszystkim smak surowego mięsa nie miał nawet szans na przetrwanie. Całość została podana na grzance oraz ozdobiona paskami tartego jabłka oraz kleksami majonezu. Według J. przystawka okazała się pomyłką.

danie główne

Jeśli w menu jedną z pozycji jest risotto, z wielkim prawdopodobieństwem właśnie to wybiorę. Ku mojej radości risotto z białymi szparagami było naprawdę przepyszne – gęste, z jędrnym ryżem, idealnie doprawione, aromatyczne. Do tego zielony szparag w całości i chips z żółtego sera – uwielbiam ser i takie chipsy z resztek serów robię w domu. Smakowało mi bardzo i polecam.

W mięsnej wersji menu przyprawa curry całkowicie zdominowała smak pozostałych elementów na talerzu, przez co nigdy się nie dowiemy czy kurczak rzeczywiście był bbq – mimo że bbq też jest intensywnym smakiem, zwyczajnie zginął w curry. Warzywa same w sobie były idealne. To danie nie zdobyło serca J., chociaż jeśli ktoś rzeczywiście kocha curry i bez tego smaku żyć nie może, najprawdopodobniej będzie zadowolony.

deser

W obydwu menu znalazł się ten sam serniczek w towarzystwie naprawdę mikro porcji lodów waniliowych oraz zdobiących talerz bezy i jeżyn. Jako całość sernik smakował naprawdę w porządku – może poza spodem, który totalnie nie miał smaku, za to czułam „tłustą” konsystencję. Próbując każdy składnik osobno, karmel był bardzo dobry, ale sam w sobie nie był słony, a posolony po podaniu – co oczywiście nadal jest ok, chociaż to już wprowadzanie w błąd. Warstwa kawy bardziej smakowała jak niedosłodzony budyń i niestety kawy w niej nie czułam. Mascarpone dla mnie może być podany jako oddzielne danie i nadal zjem z przyjemnością, jednak tutaj miał być waniliowy, a zdecydowanie nie był. Chyba że tym waniliowym elementem miało być quenelle z lodów.

Podsumowując, SEN Warsaw rzeczywiście okazał się snem. Pięknym, robiącym bezsprzecznie pozytywne wrażenie i dającym nadzieję na niezwykłe kulinarne przeżycia, z którego następnie zostałam brutalnie wyrwana i rzucona w wypaczoną rzeczywistość, nijak mającą się do obiecywanych doznań.

czy warto?

Jeśli szukacie bardzo klimatycznego miejsca do wyjścia ze znajomymi (lub z partnerem) na drinka lub koktajl, śmiało kierujcie swoje kroki do SEN Warsaw, bo znajdziecie dokładnie to, czego oczekujecie. Natomiast planując wyjście do dobrej restauracji (lub nawet zwykłej restauracji, ale z dobrym jedzeniem), w mojej ocenie znajdziecie wiele dużo lepszych propozycji na mapie Warszawy.

Wybrane dla Ciebie: