Czy warto zjeść w Rico’s Concept – Restaurant Week

czy warto zjeść w Rico's Concept

Żebyście nie zastanawiali się zbyt długo, czy warto zjeść w Rico’s Concept mówię na wstępie – nie, nie warto. A teraz pozwólcie, że przybliżę wam kilka powodów mojej opinii. To druga restauracja, którą odwiedziłam w ramach Restaurant Week (2017). Bardzo chciałam do niej pójść już w zeszłym roku, kiedy zobaczyłam zdjęcia wnętrza – zrobiły na mnie ogromne wrażenie i byłam ciekawa, czy tak samo pięknie jest w rzeczywistości.

Restauracja mieści się w kamienicy Pod Messalką, w której do połowy lat 80-tych działała Łaźnia Centralna. Wnętrza rzeczywiście są niesamowite i gdyby wykorzystać ich potencjał na maksa (boczne salki są niestety potraktowane po macoszemu) powstałoby niesamowicie klimatyczne miejsce. Naprawdę warto zobaczyć je na żywo i pijąc herbatę (herbaty chyba się nie da zepsuć – poprawcie mnie, jeśli się mylę) wyobrazić sobie, jak to wszystko mogło wyglądać w czasach świetności łaźni.

Hostessa oraz kelner byli naprawdę bardzo mili i uśmiechnięci – tu nie mogę powiedzieć złego słowa. Jednak dłonie kelnera (zawsze patrzę na dłonie) wyglądały niezbyt reprezentatywnie. Moim pierwszym skojarzeniem były dłonie mężczyzny pracującego na budowie – podrapane, ze zbyt mocno skróconymi paznokciami i brudem wokół nich, który nie chciał zejść mimo szorowania. Według mnie zadbane dłonie to „must have” osób pracujących w restauracjach, a usługa manicure nie jest dobrem luksusowym. Jeśli chodzi o ubranie, to bez wątpienia obsługa była ubrana bardziej elegancko ode mnie.

Menu udostępnione na stronie festiwalu nie było zachwycające. Ot, takie sobie dania plus „niespodzianka”, których nie lubię, szczególnie jeśli chodzi o jedzenie. Zrzut z menu jest w języku angielskim, bo po polsku zniknęło szybciej, niż zaczęłam pisać ten wpis.

przystawka

W obu menu przystawką była zupa (słychać dzwon zmarnowanego potencjału). Wersja mięsna składała się z bulionu o smaku zwykłego rosołu bez koloru, w którym smutno pływała pokrojona w plastry – miejscami zbyt twarda – wołowina. Grzyby, jeśli znajdowały się w wywarze, nie dotarły do talerza. Rzodkiewka nijak nie pasowała do całości. W mojej zupie sytuacja malowała się jeszcze gorzej. Zupa z białych grzybów baiyin (serio, nie jestem w stanie znaleźć ich w Google) smakowała jak posłodzona ciepła woda z bezsmakowym i przezroczystym czymś o konsystencji i chrupkości glonów na dnie. No i jeszcze jagody goji, które nie miały kompletnie żadnego smaku. Całkowity niewypał.

danie główne

Kurczak w menu mięsnym był zbyt tłusty (smażenie kończone na woku), nieprzyprawiony a przez to bez smaku (cena dania w regularnym menu to 36 zł, więc przydałoby się, żeby smakowało jakoś, a nie „zwyczajnie jak kurczak”) oraz podany w sosie POMIDOROWYM. Chyba że sos słodko-kwaśny nagle zmienił definicję, a ja nic o tym nie wiem. Ja natomiast dostałam pokrojonego, smażonego bakłażana. W smaku bardzo przypominał tofu. Mimo tego, że nawet mi smakował, zostawiłam połowę, bo (smażenie kończone na woku) był koszmarnie tłusty i mój żołądek powiedział „stop”. Sos był całkiem smaczny i również słodko-kwaśny, chociaż w zupełnie innym kolorze. Druga sprawa, że tak suchego ryżu nie jadłam nigdy w życiu. Według J. „chińczyk” z budy spod naszego bloku oferuje wykwintne dania w porównaniu do tego, co zastaliśmy na naszych talerzach.

deser

Jako jedyne wytłumaczenie „niespodzianki” na deser mogłabym uznać, że ta pozycja w menu zmienia się codziennie, więc ciężko byłoby zaproponować gościom przychodzącym w ramach Restaurant Week jedno danie. Z drugiej strony takie tłumaczenie byłoby bardzo naciągane, bo czy tak trudno jest przez te jedenaście dni przygotować jeden, ale za to robiący duże wrażenie, deser? No, nie.

Oboje dostaliśmy więc kawałek ciasta przedstawionego jako „biszkopt matcha przekładany kremem z białej czekolady z galaretką z mango”. Czym okazał się w rzeczywistości? Potwornie suchym biszkoptem ze śmietanowym kremem (dobrze chociaż, że nie maślanym) nadzianym wiórkami kokosowymi (o których nie było mowy) i twardą masą z posmakiem koszmarnie sztucznego mango. Takim wyrobem mogłaby się pochwalić podrzędna ciastkarnia 20 lat temu. Po kilku dziabnięciach widelcem (lubimy dawać drugą szansę) nawet nie zmuszaliśmy się do zjedzenia.

czy warto zjeść w Rico's Concept

Nad drzwiami wejściowymi do restauracji dumnie przyklejone są trzy naklejki „recommended in the Michelin guide” (2011, 2012, 2013). Co to znaczy? Dokładnie tyle, że miejsce jest komfortowe jak na restaurację, czyli tak naprawdę nie znaczy nic, jeśli myślimy o jakości serwowanego jedzenia.

Ja nie mówię, że kucharze i obsługa się nie starają – tego nie wiem. Być może nawet uważają, że robią świetną robotę. Ale według mnie warto spojrzeć na opinie odwiedzających (3 na TripAdvisor) i jednak nieco zmienić ten Concept, który – zdaje się – nie działa. Wnętrza restauracji są bajeczne i jest mi przykro na myśl, ile osób w ogóle ich nie zobaczy po przeczytaniu całej masy negatywnych opinii. Kiedy wychodziliśmy, żegnały nas – znad zaserwowanych zup – zawiedzione miny kolejnych gości.

Wybrane dla Ciebie: