Co? Mam rysować po książce? Deptać i wyrywać strony?! W moim domu zawsze było zatrzęsienie książek i zostałam wychowana w szacunku do słowa pisanego. Za mną dopiero kilka stron wykonywania zadań ze „Zniszcz ten dziennik”, które w większym lub mniejszym stopniu są dla mnie istną męczarnią.
Postanowiłam się podzielić z Wami moim zapełnianiem dziennika sobą – jakkolwiek dwuznacznie to brzmi – i w każdą sobotę będę wrzucać opis tworzenia/niszczenia kilku kolejnych stron. Być może będę czasem potrzebowała Waszej pomocy do wykonania niektórych zadań a może Wy też niszczycie własny dziennik i chcecie pokazać swoje dzieło. Piszcie śmiało na Facebooku.
Zauważam, że wykonywanie poleceń mających na celu zwiększenie kreatywności też musi być przemyślane. Jednym z wielu przykładów jest sklejenie dwóch stron. Gdybym skleiła je przed podarciem pasków, miałabym bardzo utrudnione zadanie.
Podobnie było z przecięciem stron. Kiedy słyszę „kilka”, to automatycznie myślę: trzy. Dwa to para, więc kilka zaczyna się od trzech. Tak chyba myślała autorka, bo – znowu – jeśli nie wykonamy jednego z zadań a potniemy strony bardziej niż ja to zrobiłam, to rzeczywiście nasza kreatywność będzie musiała sięgnąć zenitu.
Do rysowania klejem i przyklejania wszystkiego w tym dzienniku używam kleju ze zdjęcia. Spędziłam dobre pół godziny przed półką w Empiku, żeby wybrać klej, który spełni wszystkie moje wymagania co do tego produktu.
Zaczęłam zbierać drobiazgi, które systematycznie będę przyklejać do dziennika. Wątpię, żebym przykleiła cokolwiek znalezionego na ulicy. Jak sobie wyobrażę, że na ładnego listka leżącego na chodniku kilka dni wcześniej nasmarkał jakiś menel… Sami rozumiecie.
Była stopa, musi być ręka. Przy okazji zrobiłam średniej urody wzorki.
Z kłaczkami mam spore wyzwanie, bo przeszukałam kieszenie wszystkich moich spodni i spodni J. W żadnej nie znalazłam kłaczków. Moja kreatywność zadziałała i pozyskuję je z innego źródła.
A jak wygląda Twój dziennik?