Tajemniczy zamek, cz. 4

tajemniczy zamek

Jaką historię skrywają stare kamienne mury? cz. 4

<- czytaj cz. 3

Przenikliwy chłód rozchodzi się po całym moim ciele i oplata kości stalowym uściskiem, powodując coraz większy ból. Zbyt wolno odzyskując świadomość czuję pod plecami twardą posadzkę. Kręci mi się w głowie i mam wrażenie, że słyszę przytłumione krzyki i płacz dochodzące z góry. Powoli otwieram oczy, chociaż przychodzi mi to z trudem. Wszystko w ogół mnie kręci się i pływa w mrocznej szarości. Podpieram się dłońmi i udaje mi się usiąść.

Jestem na dole, przed schodami, które wydają się wyższe i bardziej strome niż je zapamiętałam. Wstaję. Przy każdym ruchu czuję ból w całym ciele i moce pulsowanie w głowie. Rozglądam się. Jest ciemno. Jest inaczej. Idę w stronę schodów. Spadłam z nich? Krzyki ustają, co zwraca moją uwagę. Kładę dłoń na gładkim, chłodnym drewnie poręczy i ruszam w górę. Moim krokom towarzyszą ciche skrzypnięcia stopni przykrytych grubym bieżnikiem z widocznymi śladami użytkowania.

W połowie drogi za mną rozlega się głośny szelest połączony z gorączkowym szeptem, ale kiedy przestraszona odwracam się szybko do źródła hałasu, nie dostrzegam nic przez ciemność domu. Zaczynam się bać i przyspieszam kroku. Ostatnie stopnie pokonuję już niemal biegnąc. I wtedy widzę uchylone drzwi na strych. Znajdują się na końcu korytarza, jednak nie mogę sobie przypomnieć, żeby wcześniej też tam były.

Mijam lustro odruchowo w nie spoglądając. Patrzę na siebie, ale to nie moja fryzura i zdecydowanie nie moja sukienka. Co się dzieje?

 – Jo… – głuchy, niski szept od strony schodów.

Rosnąca panika najpierw unieruchomiła mnie w miejscu, ale ciężkie kroki popchnęły mnie do biegu w kierunku strychu. W drzwiach dostrzegłam klucz. Zamknę się od drugiej strony.

 – Jo! – szept zaczął przechodzić w skrzeczący krzyk.

Z szaleńczo bijącym sercem dobiegam do do drzwi, przekręcam klucz i pędzę po schodach na górę, na ciemny strych. Nagle ciemna sylwetka spada na mnie, zaciska szpony na moich ramionach powodując palący ból i ziejąca czarna dziura w miejscu ust zbliża się do mojej twarzy z dzikim, świdrującym uszy wrzaskiem.

 – Jo!

Zrywam się z głośnym krzykiem przerażenia i próbuję uwolnić się od trzymających mnie rąk. Brakuje mi tchu, ale kiedy otwieram oczy, napotykam wnikliwe spojrzenie ciemnych oczu Toma. Czy potrafię znaleźć w nich też radość i troskę, czające się tuż za uważnym obserwowaniem emocji wypisanych na mojej twarzy?

∗    ∗    ∗

Odsunął się ode mnie i dostrzegłam drugiego mężczyznę stojącego przy drzwiach. Odwrócony tyłem szukał czegoś w dużej torbie leżącej na krześle. Dostrzegłam niespodziewany błysk i dotarło do mnie, że widzę w jego dłoni strzykawkę.

 – Nie! Nie zgadzam się na żadne leki!

 – Spokojnie! – Tom zareagował natychmiast – To znajomy lekarz. Możesz mu zaufać.

Mężczyzna odwrócił się w naszą stronę. Mogło mi się wydawać, że wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, ale po chwili w bezruchu strzykawka zniknęła w przepastnej lekarskiej torbie. Jej miejsce zajął ciśnieniomierz – starego typu, z ręczną pompką, której używanie nie wiedzieć czemu zawsze mnie bawiło. Lekarz zajął miejsce Toma na brzegu łóżka.

 – Podaj mi rękę, ułóż się wygodnie i rozluźnij mięśnie. – Zakomenderował łagodnie umieszczając rękaw ciśnieniomierza tuż nad zgięciem łokcia. – Ten zastrzyk miał pomóc ci w zaśnięciu. Wyglądałaś na osłabioną.

Co za lekarz podaje leki jedynie w oparciu o wygląd pacjenta?! Rzuciłam szybkie, pytające spojrzenie w stronę Toma, ale otrzymałam tylko pocieszający uśmiech w stylu „widzisz? wszystko jest w porządku”, więc nie chcąc być niemiła odpowiedziałam wymusiłam z siebie grymas ust „tak, wszystko jest ok”. Badanie dobiegło końca. Lekarz zwrócił się do mojego tymczasowego opiekuna.

 – Dobrze, że mnie poinformowałeś. Powinna teraz odpocząć. Przyda jej się to.

Obaj spojrzeli na mnie i wyszli z pokoju. Zostałam sama. No, nie całkiem sama. Towarzyszył mi rosnący niepokój, że to nie powinno się dziać. Te wakacje niezaplanowane przeze mnie, ten cały tajemniczy zamek, to dziwne zachowanie lekarza, nieznane mi dotąd omdlenia. I te cholerne koszmary, które wydawały się być takie prawdziwe. Przypomniałam sobie ten żelazny, lodowaty uścisk szponów na ramionach, ale po podwinięciu rękawów koszuli nie zauważyłam żadnych śladów. Czy rzeczywiście jestem przemęczona? A może aż tak bardzo wczuwam się w pisanie tej książki, że zaczynam mieć omamy i gubię granicę między fikcją a rzeczywistością?

Powoli usiadłam na łóżku. Żadnych zawrotów głowy. Zsunęłam stopy na podłogę, wzięłam głęboki oddech i wstałam. Nic. Przecież czułabym wyraźnie, że mój organizm nie daje rady. Pokręciłam głową na wspomnienie tych dziwnych spojrzeń między Tomem a „lekarzem” i podeszłam do toaletki, na której rano zostawiłam podłączony do ładowarki telefon. Jedno nieodebrane połączenie od agenta i SMS informujący o najnowszej promocji w drogerii. Po powrocie do domu koniecznie muszę tam pojechać i odwołać zgodę na wysyłanie tych informacji – zwykły spam. Odblokowałam ekran i kliknęłam połączenie zwrotne. Odpowiedziała mi automatyczna sekretarka. Tego się nie spodziewałam – do tej pory mój agent był dostępny 24/7. Czasem nawet zdarzało mi się zapomnieć, że jego klienci mogą spać o 3 w nocy.

Oparłam czoło o szybę okna i spojrzałam na taflę wody, w której odbijały się setki promieni słońca. Ok, przyjechałam tu nie odpoczywać, a pracować. Potrzebuję inspiracji. Może znajdę ją na zewnątrz? Wyjęłam notebooka z walizki odruchowo sprawdzając baterię – na kilka godzin pisania z pewnością wystarczy. Założyłam trampki, chwyciłam luźny, rozpinany sweter, podeszłam do drzwi i… Teraz tylko muszę wymknąć się stąd niepostrzeżenie. Bardzo delikatnie nacisnęłam klamkę i uchyliłam drzwi na korytarz. Pusto. Najciszej jak umiałam zbliżyłam się do schodów i przystanęłam na chwilę nasłuchując chociażby najdrobniejszego hałasu. Całkowita cisza panująca w zamku dodała mi odwagi i szybko ruszyłam schodami w dół. Równie szybko zamarłam w bezruchu, bo usłyszałam Toma stanowczo mówiącego coś do telefonu, ale jego kroki skierowały się w stronę gabinetu i zniknęły za głośno zamkniętymi drzwiami. Wypuściłam powietrze z płuc, które przez ten czas wstrzymywałam. Skorzystałam z okazji i po zejściu ze schodów prawie dobiegłam do drzwi frontowych.

– Jak to zamknięte?! – pisnęłam do siebie, rozglądając się w poszukiwaniu innej drogi wyjścia.

Inna droga oznaczała przejście przez drzwi do ogrodu, które czekały na mnie uchylone obok wejścia do gabinetu. Teraz albo nigdy – bezgłośnie przebiegłam do drzwi a chwilę później moją twarz muskało ciepłe słońce. Okna gabinetu jak zwykle były zasłonięte – gdyby nie to, Tom miałby na mnie doskonały widok.

Ruszyłam ścieżką w dół, w stronę wybrzeża. Dobrze, że wzięłam sweter, bo nawet przy takim słońcu za chwilę zrobi mi się zimno. W połowie drogi odwróciłam się w stronę budynku. Tylna elewacja została całkowicie wymieniona. Zamiast niewielkich okien – jak od frontu – przeszklono wszystkie ściany. Zupełne odarcie z prywatności w imię nowoczesnej architektury, ale musiałam przyznać, że widoki z pokoju są tego warte. Po prawej stronie dostrzegłam niewielką przystań, która schowała się za skarpą, więc nikt z zamku mnie nie powinien mnie zobaczyć. Rozłożyłam sweter na głębokiej ławce obok wejścia na pomost i usiadłam uruchamiając laptopa. Przeczytałam ostatnią stronę, którą pisałam w przypływie weny siedząc wygodnie w swoim mieszkaniu, otworzyłam notatki i położyłam dłonie na klawiaturze. Poczułam historię budzącą się we mnie od nowa – dźwięki, zapachy, emocje, strzępki rozmów. Palce zaczęły same błądzić po klawiaturze decydując o biegu wydarzeń.

… cdn.

Wybrane dla Ciebie: