Pracując na etacie, któregoś ranka budzisz się i stwierdzasz, że właśnie zaczął się upragniony i długo wyczekiwany urlop.
Co robisz?
a) wyskakujesz z łóżka, bo już jest 3 rano a trzeba jeszcze dotrzeć na lotnisko
b) leżysz dalej, bo masz zamiar przespać te dwa tygodnie
c) pakujesz graty do samochodu i jedziesz przed siebie
Dla mnie jedyna słuszna opcja, to ta ostatnia. Kiedy sama decyduję, gdzie dokładnie pojadę, jaką trasą tam dotrę, co zobaczę po drodze i z jakimi wspomnieniami wrócę.
Z pewnością nie będzie to all inclusive w trzygwiazdkowym hotelu, w którym była prawdopodobnie już większość znajomych. Nie będzie basenu okupowanego przez tabuny rodzin z wrzeszczącymi dziećmi. Nie będzie zbiorowej stołówki, w której przez cały pobyt będą wyłącznie parówki i jajka na śniadanie. Nie będzie z góry narzuconych dodatkowych wycieczek, podczas których zobaczę to, co widzieli już chyba wszyscy. No i w końcu nie będzie określonej liczby dni, którą spędzę w jednym miejscu.
Kilka tygodni wcześniej w wyniku głosowania ustalono, że Chorwacja. Jak Chorwacja, to Google i szukanie miejsca innego niż pozostałe. Nie stały ląd i nie wyspa. Padło na Trogir, bo jedna część jest na stałym lądzie, do starówki trzeba przejechać przez most a druga część miasta znajduje się na wyspie Čiovo.
Do przejechania jest 1409 km. Gdzie będę nocować? To okaże się na miejscu – wcześniejsza rezerwacja nie ma sensu, bo zawsze znajdzie się wolne miejsce w prywatnych kwaterach, a też nie ma gwarancji, że na zdjęciach w internetowej ofercie zostanie nam pokazana cała okolica, z minusami włącznie. W samym Trogirze nie znalazłam dobrego miejsca – za dużo ludzi, a w mieście portowym przydomowe plaże od strony portu to nie jest dobry pomysł. Jadąc po wyspie w stronę Mastrinki ukazał się ładniejszy kawałek plaży a po drugiej stronie dom z napisem „wolne”.
W tym samym domu zatrzymali się już inni ludzie z Polski, którzy podobno bywają tam co roku. Jeśli ktoś wraca do tego samego miejsca, to dla mnie wystarczająca rekomendacja.
Dużym plusem okazał się zadaszony parking na terenie posesji – to jest nieocenione w takich upałach. Trzeba tylko uważać przy wyjeżdżaniu tyłem, bo w dół po skosie jest nieco trudniej. Koszt noclegu dla 5 osób (3 pokoje, kuchnia, łazienka, balkon – całe piętro domu) to ok 300 zł za dobę.
Leżenie plackiem jest ok, ale jestem wzrokowcem i lubię zwiedzać nowe miejsca. Obserwować przemieszczający się tłum głośnych ludzi, wyniosłe i chłodne budynki, które opierając się mijającemu czasowi zyskały miano zabytków, zmieniające się co sekundę niebo, przejrzystą, falującą wodę… Nie ma co leżeć. Jest tyle do zobaczenia!
Nie będę wrzucać nieskończonej ilości zdjęć zabytków z obowiązkowej listy – pojedziesz to zobaczysz. Jedzenie w knajpkach umiejscowionych wzdłuż wąziutkich uliczek ma niewiele wspólnego z regionalnym i tradycyjnym. Z tym się trzeba pogodzić przebywając w turystycznych miejscowościach. Jeśli Ty też uważasz, że będąc nad morzem koniecznie trzeba zjeść rybę, to wstań o 5 rano i pójdź na targ rybny – niech nos Cię prowadzi. Świeży, grillowany tuńczyk… Mouthgasm.
Targ rybny to ten budynek po lewej od marketu – Konzum to tamtejsza Biedronka. Widać go z targu znajdującego się przy moście prowadzącym na starówkę. Na targ warto pójść na zakupy albo spacer, bo przy okazji można próbować nie tylko świeżych owoców i warzyw, ale też mięs i serów.
Sprzedawcy nie mają też problemu, żeby częstować lokalnym alkoholem – paskudną, wypalającą wnętrzności rakiją. Teraz też robi mi się niedobrze na wspomnienie tego smaku. Ale taniej jest pojechać wgłąb lądu na jakąś zabitą dechami wieś (tych jest pod dostatkiem) i kupić od gospodarzy. Przy okazji zostając na dłuższą degustację. Po jedzeniu dobrze jest odpocząć a najlepiej robić do leżąc na plaży (w Chorwacji niestety tylko bardziej lub mniej kamienistej) i słuchając delikatnego plusku wody.
W poszukiwaniu najlepszej plaży najlepsze jest Google. Do tej plaży dojście było tragiczne, ale za to cisza, spokój i krystalicznie czysta woda. No i brak innych ludzi.
Jedyną wykupioną wycieczką było zwiedzanie Splitu.W biurze podróży 50€, przy łódce w porcie 15€. Do the math.
Tu też jest dużo do zobaczenia. Nie ograniczaj się jedynie do starówki (Pałac Dioklecjana i okolice) – dużo ciekawiej jest tam, gdzie mieszkają zwykli ludzie.
Na Split trzeba zarezerwować cały dzień. I to niebo…
Coś, co warto zobaczyć, to Park Narodowy Jezior Plitwickich. Albo też jego miniaturę, czyli Park Narodowy Krka.
Jeziora Plitwickie są blisko granicy z Bośnią i Hercegowiną – daleko od morza, więc na zobaczenie całego parku trzeba zrobić przynajmniej trzydniowy wyjazd. Mi się nie chciało a w Krka też jest genialnie.
Przy okazji można zahaczyć też o Szybenik. Jest w nim dużo ciekawych budynków, ale według mnie najwięcej uroku mają wąskie, wysokie schodki.
Niekoniecznie polecam wycieczkę pod tytułem „Rybna uczta”. To zwykła, smażona ryba, którą je się na statku. Statkiem płynie się na jakąś wyspę (nie pamiętam nazwy), gdzie jest chwila na zwiedzanie – całkiem ładne miejsce.
Później płynie się gdzieś na dużą, przeludnioną plażę, gdzie jest kilka godzin smażingu. Bez rewelacji. Ale ten zachód Słońca…
Moje potrzeby opalania i zwiedzania zostały zaspokojone w idealnych proporcjach. To, czy wyjazd zalicza się do udanych zależy od tego, jakie wspomnienia przywiezie się do domu. Ten zdecydowanie był.