Co? Mam rysować po książce? Deptać i wyrywać strony?! W moim domu zawsze było zatrzęsienie książek i zostałam wychowana w szacunku do słowa pisanego. Za mną dopiero kilka stron wykonywania zadań ze „Zniszcz ten dziennik”, które w większym lub mniejszym stopniu są dla mnie istną męczarnią.
Postanowiłam się podzielić z Wami moim zapełnianiem dziennika sobą – jakkolwiek dwuznacznie to brzmi – i w każdą sobotę będę wrzucać opis tworzenia/niszczenia kilku kolejnych stron. Być może będę czasem potrzebowała Waszej pomocy do wykonania niektórych zadań a może Wy też niszczycie własny dziennik i chcecie pokazać swoje dzieło. Piszcie śmiało na Facebooku.
Zgodnie z obietnicą, dzisiaj wrzucam ostatni wpis z serii Zniszcz Ten Dziennik. Trochę mi szkoda, bo bawiłam się świetnie a trochę czuję ulgę, bo przy „najgorszych” stronach, które zostawiłam sobie na koniec, zbierało mi się na wymioty. Zdjęcia są umieszczone w kolejności, w jakiej znajdują się w dzienniku. Zapraszam do czytania tego wpisu a wszystkie poprzednie części znajdziesz TU.
Za celny rzut pisakiem uzyskałam -10 punktów. Kto pobije mój wynik?
Liście i płatki kwiatów, które akurat miałam w domu. Przez chwilę pomyślałam, żeby zebrać takie „spadnięte” z drzew i krzaczków, ale jak sobie przypomniałam o tych smarkających menelach i psich sikach…
To chyba najbardziej ohydna strona… Bleh. Powstała w trakcie robienia kanapki na śniadanie. Oj wiem, że miał być obiad. Ale czy zawsze trzeba robić to, co ktoś każe?
Kandyzowany imbir, który kiedyś kupiłam w Lidlu, żeby urozmaicać sobie herbaty. Od jakiegoś czasu tak sobie leży i czeka na wykorzystanie, bo jednak smak imbiru nie należy do moich ulubionych. No i teraz się doczekał. Nawet w kilku miejscach.
To jedna ze stron, której nie zrobiłam. Zwyczajnie nie mam pomysłu na to, jak miałabym użyźnić książkę, która zaczęłaby się rozkładać. Mogę ją wrzucić do kompostu, bo przecież mam zniszczyć ten dziennik. Zdążyłam się jednak do niego przywiązać na tyle, że jeszcze nie jestem gotowa na pozbycie się go z mojego życia.
Czy użycie krwi jest wystarczająco ohydne? Swoją drogą zadziwiające jest to, że ludzie są w stanie lizać swoją własną krew, kiedy się skaleczą, ale już czyjąś… To dopiero jest ohydne.
Ta strona (też niezrobiona) znajduje się w tej samej kategorii, co użyźnianie. Po takim spacerze nie mogłabym spać spokojnie wiedząc, że wśród pozostałych książek stoi jedna, która ma na sobie tyle bakterii.
Jak widać: kapanie, pryskanie, plucie i oblewanie nie należą do moich mocnych stron.
Gazet nie kupuję. W kolorowych jest cały czas to samo a w informacyjnych są gnioty wciskane ciemnej masie. Zamiast tego użyłam skanów, które dobrzy ludzie wrzucają do Internetu.
Tej strony nie zrobiłam tylko dlatego, że wydawała mi się na tyle banalna, że zwyczajnie o niej zapomniałam.
Strona dobrych myśli, to kilka cytatów (każdy lubi cycaty). Nie chciałam pisać wiadomości sama do siebie, bo to dla mnie zbyt oczywiste. Znam swoją wartość i nie muszę tego zapisywać.
Następna pusta strona. Kto (kto nie ma ani nie miał ani nie planuje) bez dzieci ma takie rzeczy w domu? Pewnie plastycy, malarze itp., czyli nie ja.
Chcesz rozbawić kilka osób i sprawić, żeby z pobłażliwym uśmiechem mijały Cię i szły dalej? Powieś dziennik w miejscu publicznym i zachęć ludzi, żeby w nim rysowali :) W związku z powyższym ta strona też jest pusta.
Mazianie jedzeniem po książce cały czas jest dla mnie obrzydliwe i prawdopodobnie nie zrobię tego nigdy więcej. Chyba że w „To nie książce” też będą takie zadania. Hope not.
Za co?!
… No dobra. To nie do końca brud. W oryginalnej wersji książki (anglojęzycznej), dosłownie to ma być brud z ziemi – grudki piachu itp. Ja użyłam rozpuszczalnej kawy. Kawa roztarta na kartce książki jest brudem. Tak czy nie?
Prawie nic nie widać. Perfekcyjna Pani domu byłaby dumna.
A jak wyglądają Twoje wizyty na poczcie?
Mój rysunek za pomocą włosów dziko rozrzuconych na kartce nosi tytuł „Włosy dziko rozrzucone na kartce”. A co.
Bardzo ciężko mi było znaleźć zdjęcie, na którym się sobie nie podobam. Jestem na to za ładna. Żartuję. Zwyczajnie kasuję takie zdjęcia. Znalazłam jednak jedno dyskusyjne i próbowałam oszpecić je jak najbardziej. A co bardziej oszpeci kobietę, niż upodobnienie do zdjęć patologicznych nastolatek?
Pisałam już o tuszu. Próbowałam zrobić cokolwiek używając wody po gotowaniu łusek od cebuli. Jak widać na załączonym obrazku – nie działa.
Ekhem… Także ten… No. Zen przywrócony.
Tej strony nie wypełniłam i nie wypełnię celowo. Każdy ma wady i przelewanie ich na papier nie ma sensu. Chcesz negatywnych komentarzy? Osiągnij coś w życiu i zacznij słuchać, co o Tobie mówią ludzie.
Sytuacja z gazetą jak poprzednio. Grunt, to znaleźć rozwiązanie.
Pisanie od tyłu nie jest wcale takie trudne. Kwestia przyzwyczajenia.
Próba podjęcia monologu wewnętrznego. Bo podobno warto rozmawiać z kimś inteligentnym.
Bez rewelacji. Przez chwilę nawet miałam nadzieję, że mi spadnie z półki i się zamoczy, ale nic takiego się nie stało.
Serio? Czy ktokolwiek wkładał do książki robaki? Martwe?!
Znalazłam.
Sturlany ze skalniaczka w ogrodzie.
Sprzedam tę stronę! Jeśli chcesz kupić – napisz. Cena do negocjacji.
Eeee nie.
Już mówiłam o moich zdolnościach plucia…
Szkoda mi 9,50 zł na to, żeby książka trafiła do mnie. Być może kiedyś wyślę ją komuś. Bezzwrotnie.
Moja przygoda z dziennikiem się skończyła. Uważam, że warto mieć ją na swojej półce i – nawet jeśli nie regularnie – otworzyć ją od czasu do czasu i wykonać przynajmniej jedno zadanie. Po co? Każde zadanie można wykonać na nieskończenie wiele sposobów. Kiedy dostajesz wyzwanie od życia, zaczynasz dostrzegać kolejne sposoby na jego rozwiązanie.
Wszystkie wpisy dotyczące niszczenia dziennika znajdziesz TU.
A jak wygląda Twój dziennik?