Co? Mam rysować po książce? Deptać i wyrywać strony?! W moim domu zawsze było zatrzęsienie książek i zostałam wychowana w szacunku do słowa pisanego. Za mną dopiero kilka stron wykonywania zadań ze „Zniszcz ten dziennik”, które w większym lub mniejszym stopniu są dla mnie istną męczarnią.
Postanowiłam się podzielić z Wami moim zapełnianiem dziennika sobą – jakkolwiek dwuznacznie to brzmi – i w każdą sobotę będę wrzucać opis tworzenia/niszczenia kilku kolejnych stron. Być może będę czasem potrzebowała Waszej pomocy do wykonania niektórych zadań a może Wy też niszczycie własny dziennik i chcecie pokazać swoje dzieło. Piszcie śmiało na Facebooku.
Za mną kilka kolejnych stron. Bez smutku i żalu informuję, że w okolicach ul. Emilii Plater zgubiłam jedną ze stron, ale pogodziłam się ze stratą. Jest to dla mnie nowość, bo w ciągu swojego całego życia zgubiłam tylko jedną rzecz i było to na tyle traumatyczne przeżycie, że już nigdy więcej niczego nie zawieruszyłam.
Rysując nieskończoną linię, puściłam ją przez portal, żeby rzeczywiście nigdy się nie kończyła. Taki mały zabieg wspomagający.
Te kropki… Niby się zgadza, ale nie do końca. Chyba nie mogłabym zostać chirurgiem.
Pokolorowałam poza liniami. To jest początek kolorowania, ale jeszcze nie mam pomysłu na resztę.
J. cały czas ogląda filmiki, na których kebaby coś wysadzają krzycząc przy tym w uniesieniu. Postanowiłam to uwiecznić na brzegu.
Z naderwanych pasków zaczęłam robić sweterek, ale nie wystarczyły na cały.
Od teraz zacznę wynosić dziennik z domu.
P.S. Zdjęcia są rozmazane, bo strasznie trzęsły mi się dzisiaj ręce.