W hotelowym korytarzu krótka chwila – opowiadanie kryminalne

w hotelowym korytarzu krótka chwila

Jest piękny czerwcowy wieczór a ja zamiast popijać schłodzone piwo w jednej z miejscówek nad brzegiem Wisły, siedzę przed komputerem ze zdrętwiałymi palcami i zastanawiam się, co mam napisać dalej. Bo przecież pisarz powinien pisać. Zwłaszcza, jeśli ma wyznaczony termin na oddanie dopracowanej wersji. Co jakiś czas czuję olbrzymią falę weny, która wpływa do mojej głowy i napełnia mózg niezwykłymi historiami, które wystarczy tylko przelać na papier. Zaczynam więc zapisywać to wszystko w edytorze tekstu, który z początku przytłacza mnie tą całą swoją wielkością i niekończącą się bielą, ale z czasem przewagę biorą słowa. Wtedy zaczyna iść jak z płatka a ja cieszę się, że wreszcie uda mi się napisać książkę. Ta myśl jest cudownie ekstatyczna i popycha mnie do pisania kolejnych słów. I nagle ląduję w TYM momencie. Właściwie to nie tak nagle, bo doskonale znam TEN moment. Kiedy moi bohaterowie zaczynają żyć własnym życiem i przeprowadzają rewolucję, a ja się gubię i nie wiem co zrobić dalej. To jest koniec wszystkiego – pomysłów na rozwój pierwszych wątków, myśli o bohaterach i ich planach na dalszą część książki. No koniec.

Przeklinając pod nosem zapisuję szkic jako „wal się książko”, żeby chociaż trochę wyrazić swoje zdenerwowanie a zarazem bezsilność i zamykam laptopa. Podchodzę do okna i wpadam w stan zamyślenia obserwując światła mojego miasta. Miliony młodych ludzi w tej chwili prawdopodobnie siedzą ze znajomymi na balkonach popijając wino, opowiadają sobie śmieszne historyjki z ostatnich dni, żeby chwilę później dzielić się planami na przyszłość. Gdzieś jakaś para zdejmuje z siebie ubrania. Pożerają siebie wzrokiem licząc sekundy do dotknięcia rozgrzanego, ukochanego ciała. Na drugim końcu miasta młodzi emeryci czytają książki a ich mieszkanie wypełnia muzyka z winylowej płyty Krajewskiego – prawie słyszę „gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila„. Place zabaw dopiero teraz żegnają najbardziej wytrwałe dzieciaki, które szalały przez cały dzień na huśtawkach i rusztowaniach do wspinania. I jestem ja. Zagubiona w tym wszystkim. Sama.

Nagłe pukanie do drzwi przywraca mnie do rzeczywistości. Rzucam wzrokiem na zegarek. Jest 21. Nikogo się nie spodziewam i wolę udawać, że nie ma mnie w domu. Tak czuję się bezpieczniej. Zdejmuję kapcie i w samych skarpetkach podchodzę do drzwi starając się robić to najciszej, jak tylko potrafię. Na korytarzu jest pusto.

***

Czując wyrywające się ramię ze stawu zastanawiam się, po cholerę była mi dodatkowa butelka soku pomarańczowego. Następnym razem poważnie zastanowię się nad zrobieniem zakupów przez Internet. Stawiam ciężką torbę na podłodze i wciskam guzik przywołujący windę. Podchodzę do skrzynek na listy. To już taki odruch codziennego sprawdzania, czy coś ważnego do mnie przyszło. Na przykład oficjalny list z wydawnictwa wzywający do oddania gotowej książki w terminie 24 godzin. Uśmiecham się do siebie ironicznie. W skrzynce leży koperta, ale nieco inna niż zazwyczaj – to gruby, elegancki papier. Koperta bez mojego adresu ani innych napisów. Moją chęć natychmiastowego sprawdzenia zawartości przerywają otwierające się drzwi windy. Wchodzę do domu, wrzucając klucze do designerskiej miseczki. Była absurdalnie droga i nawet jej nie potrzebowałam, ale lubię otaczać się ładnymi rzeczami. Zsuwam granatowe balerinki i idę boso po zimnych kafelkach prosto do kuchni, żeby odstawić zakupy i wreszcie sprawdzić co kryje koperta.

W środku jest twarda karta z nadrukowanym numerem i nazwą hotelu. Znajduję też biały kartonik wielkości wizytówki z czarnym nadrukiem „Kraków. 15-06-2017. 21:00. Pokój nr 7.„. To dziś. Patrzę na zegarek. Jest 17. Nie wiem czemu to robię, ale właśnie wyjęłam z szafy małą podróżną walizkę i wrzucam do niej ciuchy – bielizna, coś do spania, bluzka na zmianę. Z łazienki zabieram tylko szczoteczkę do zębów. Na wierzchu ląduje laptop. W życiu każdego człowieka co jakiś czas pojawiają się niesamowite okazje, które mogą zmienić całe życie, jeśli się je pochwyci. Czuję, że to jest dla mnie właśnie taka chwila. Nie mogę jej zmarnować. Nie chcę. Gaszę światła, zamykam drzwi i biegnę na dworzec kolejny raz ciesząc się z mieszkania w Centrum. Mijam ludzi w podziemiach i dobiegam do pierwszej wolnej kasy.

– Poproszę bilet do stacji Kraków Główny na pociąg, który będzie tam przed 21. – wyrzucam z siebie słowa jak najszybciej potrafię, starając się jednocześnie mówić wyraźnie.

Patrzę, jak kasjerka sprawdza połączenia w systemie. Szybciej, szybciej – powtarzam w głowie.

– Ale pani trafiła. Odjazd jest za 15 minut. Która klasa?

– Obojętnie. Może być druga.

– Miejsce przy oknie czy od przejścia?

– Którekolwiek wolne.

Kilka kliknięć klawiatury i charakterystyczny skrzek maszynki drukującej bilet. Dobrze, że akurat miałam w portfelu gotówkę, bo zwariowałabym czekając na akceptację płatności kartą. Z biletem w ręku biegnę na peron, odnajduję swój wagon i wchodzę do pociągu. Dopiero po zajęciu miejsca czuję ulgę, że zdążyłam. Żeby tylko pociąg nie miał opóźnienia na trasie. Czuję lekkie szarpnięcie ruszającego pociągu. Wracam pamięcią do wczorajszego wieczora. Czy kopertę zostawiła ta sama osoba, która pukała do drzwi? Kto to mógł być i czemu nie czekał, aż ktoś otworzy? Oczywiście nawet wtedy o tym nie pomyślałam, ale gdybym sprawdziła skrzynkę na listy już wczoraj… Nie, prawdopodobnie wtedy nie byłabym właśnie w drodze do Krakowa. Po dokładnym przeanalizowaniu całej sytuacji uznałabym, że to bzdura i została w domu. Z torebki wyjmuję książkę – zawsze noszę przy sobie tę, którą akurat czytam. Podróż minie szybciej.

***

Przechodzę przez centrum handlowe gubiąc kierunek, aż wreszcie udaje mi się wyjść z klimatyzowanego budynku w ciepły krakowski wieczór. Sprawdzam godzinę – 20:15. Nie jest źle, ale wolę zamówić taksówkę, żeby nie zgubić się ponownie – tym razem na Starym Mieście. Trafiam na mój ulubiony typ taksówkarza – wożący ludzi w milczeniu. Dziękuję pod hotelem i dorzucam drobny napiwek. Zaciskam dłoń na rączce walizki na kółkach i wchodzę do hotelu. Nie patrząc w stronę recepcji idę prosto do wind, z których jedna na szczęś0cie właśnie zjechała na dół wypuszczając turystów do jasnego lobby. Minęłam ich szybko i zahaczając niechcący ramieniem o jednego z mężczyzn, wymamrotałam „sorry” i ukryłam we wnętrzu windy szybko wciskając guzik zamykania drzwi. Dotknęłam dłonią kieszeni spodni upewniając się, że wzięłam ze sobą najważniejsze – kartę do pokoju. Winda ruszyła, odbierając mi potrzebny czas uspokojenie trzęsących się dłoni i ogarnięcie myśli. Kilka sekund później wychodzę na korytarz mojego piętra.

Idę w prawo i mijam parę, która stoi przy uchylonych drzwiach sąsiedniego pokoju. Jestem przekonana, że nie mają w planach grzecznego pójścia spać. Mężczyzna rzuca w moją stronę takie spojrzenie, że przechodzą mnie ciarki i rumienię się, jakbym zrobiła coś złego. Dziewczyna jest w niego wtulona. Opuszczam wzrok, wsuwam kartę do zamka i jak najszybciej zamykam za sobą drzwi. Co za bucowaty typ. Włączam światło i z przyjemnością zauważam, że pokój jest pięknie urządzony w odcieniach beżu, czerwieni i szarości. Mam nawet ekspres do kawy! Walizkę zostawiłam przy łóżku i idę przemyć twarz po podróży. Do 21 zostało jeszcze pół godziny. Może w tym czasie uda mi się coś dopisać do książki. Cokolwiek. Wyjmuję laptopa, podpinam do prądu i usadawiam się na czarnej leżance, która okazuje się być niesamowicie wygodna. Za ścianą jest cisza.

Odchylam głowę do tyłu opierając o zagłówek. Przymykam oczy. Biorę głęboki wdech, po czym powoli wypuszczam powietrze z płuc. Co ja miałam robić? A, już wiem – pisać. Matylda – moja bohaterka – właśnie miała zadzwonić do poznanego wczoraj Adama, ale akurat teraz padła bateria w telefonie. Ale jak się okazuje, to i tak nie miałoby znaczenia, bo Adam właśnie wystartował samolotem i nie odebrałby wyłączonego telefonu. Zaczynam tracić cierpliwość. Czuję nieprzyjemne pulsowanie w głowie. Czy mam Ibuprom? Oczywiście że nie. Jednak skleroza może boleć. Nalewam wody do szklanki w nadziei, że napicie się choć trochę pomoże. No, jest trochę lepiej. Poprawiam się na leżance i zaczynam pisać tak, jak chcą tego moi bohaterowie. Adam właśnie kończy informować pasażerów o osiągniętej wysokości i czasie trwania podróży. Wyłącza intercom i słyszy głuche uderzenie za ścianą. Nie. Ja to usłyszałam.

Całą moja uwaga jest skupiona na kierunku, z którego przyszedł hałas. Minęły ponad dwie minuty mojego całkowitego bezruchu, kiedy otworzyły się drzwi pokoju obok. Ktoś stara się zrobić jak najmniej hałasu. Odłożyłam laptopa na leżankę, na palcach zbliżyłam się do drzwi i przyległam do nich nasłuchując czegokolwiek na korytarzu. Gruba wykładzina na korytarzu świetnie tłumiła każdy dźwięk, bo nic nie słysząc widzę jedynie jak ktoś z zewnątrz naciska na klamkę mojego pokoju. Jeśli można umrzeć ze strachu, to właśnie umieram. Włoski stanęły mi na karku a pod nosem czuję kropelki zimnego potu. Klamka nie ustąpiła. Powstrzymuję chęć osunięcia się na podłogę w uczuciu ulgi i teraz cała jestem tylko słuchem. Kroki? Przez ten dywan praktycznie nic nie słyszę. Stoję przy drzwiach w bezruchu. Nie wiem, czy ktoś cały czas stoi za drzwiami. Może czeka, aż wyjrzę. Czas mija. Boję się poruszyć. Podskakuję na dźwięk telefonu stojącego na biurku. Cholera, nie miał kiedy zadzwonić. Odbiorę – w razie włamania do pokoju będę miała szansę wezwać pomoc.

– Dobry wieczór. Recepcja. Mam przekazać pani wiadomość.

Ze zdenerwowania mam suche gardło i nie mogę nic powiedzieć, poza wydaniem z siebie upokarzającego rzężenia. Przełykam ślinę.

– Halo? – recepcjonistka ponagla mnie a w jej głosie słychać lekki niepokój.

– Tak, tak. Jestem. Słucham.

– Jest 21:05.

– Słucham?

– Miałam poinformować panią, że jest 21:05.

– Och. – jestem pewna, że usłyszała zaskoczenie w moim głosie – Dziękuję. Dobranoc.

Odkładam słuchawkę. Chwila moment. Pędziłam na pociąg, żeby być w tym mieście, w tym hotelu, w tym pokoju równo o godzinie 21 tylko po to, żeby ją przegapić? Nie. To nie tak. Musiało minąć 5 minut od hałasu za ścianą. Ktoś musiał poprosić recepcję o kontakt z moim pokojem. Mój umysł jest na najwyższych obrotach. Numer pokoju. Jaki jest numer mojego pokoju? Podchodzę do karty i dopiero teraz zwróciłam uwagę, że na karcie jest numer 8. A nie 7. Na bileciku w kopercie był numer 7. Pokój obok. Para. Wzrok tego faceta. Hałas. Nie musiałabym pisać kryminałów, bo i bez tego wyobraźnia podsunęłaby mi teraz wszystkie możliwe scenariusze – oczywiście te najgorsze i najbardziej krwawe – co stało się w pokoju obok. I jestem jedyną osobą, która o tym wie. Poza kimś, kto przed chwilą próbował otworzyć moje drzwi.

Czy to ta sama osoba, która wrzuciła kopertę do mojej skrzynki? Czuję pętlę paniki zaciskającą się na mojej szyi. Wie gdzie mieszkam! Planował to już wczoraj. I teraz wie, że ja wiem. Po co tu przyjechałam? Mogłam zostać w domu i…  Muszę to sprawdzić. Boję się jak cholera, ale muszę zobaczyć, co stało się w pokoju nr 7. Spodziewając się mordercy za drzwiami naciskam klamkę i powoli otwieram drzwi. Ale korytarz jest pusty. Na całym piętrze panuje taka cisza, że w uszach zaczynam słyszeć dzwonienie. Muszę być szalona, ale stoję po środku korytarza przed uchylonymi drzwiami pokoju nr 7 a w głowie słyszę melodię „gdzieś w hotelowym korytarzu krótka chwila” i właśnie myślę, żeby wykorzystać tę sytuację w mojej książce. Krótka chwila dzieli mnie od przekroczenia progu, zostania jedynym świadkiem morderstwa. Szybko obejrzałam się za siebie – mam nadzieję, że on już nie wróci. Zwłaszcza kiedy ja będę w tym pokoju. Już podjęłam decyzję.

Jeden krok w przód i drzwi lekko otworzyły się pod pchnięciem mojej dłoni. Wszystkie światła są zgaszone. Nie, aż taka szalona nie jestem, żeby wejść do ciemnego pokoju, w którym nawet nie wiem co mnie czeka. Może ktoś cały czas jest w środku i czeka tuż za rogiem. Albo czai się w łazience. Wyjmuję swoją kartę z kieszeni i wsuwam do czytnika na ścianie. W pokoju rozbłysły żarówki. Dobra. Teraz sprawdzenie łazienki. Klamka. Pchnięcie. Pusto. Zamykam łazienkę i zatrzaskuję drzwi do pokoju. Nie chcę, żeby ktoś wszedł tutaj za mną. Pokój wygląda niemal identycznie jak ten, w którym zostały moje rzeczy. Różni się tylko tym, że zza łóżka wystają jedynie stopy w szpilkach kobiety leżącej na podłodze. Wiem, że ona nie żyje. Nie wiem skąd. Mam takie przeczucie. To coś takiego, że wiesz, że stało się coś złego. Po prostu to czujesz. I ja teraz wiem, że cokolwiek tu się stało, ona nie ma prawa żyć.

Ona. Matylda. Ona będzie moją Matyldą. A on zostanie moim Adamem. Adamem Matyldy, który najpierw ją w sobie rozkocha, stanie się jej najbliższą osobą. Jej oparciem, przyjacielem, kochankiem. Jej mężczyzną. A kiedy ona już uwierzy, że znalazła miłość swojego życia, kiedy pomyśli, że jest najszczęśliwszą kobietą na świecie, on ją zabije. Zabierze ją do hotelu – zawsze zabierał ją do hotelu, bo jako pilot miał zapewnione służbowe noclegi. Na początku wypiją po drinku w barze na dole. Będzie czarował ją opowieściami z ostatniej podróży i patrzył prosto w oczy. Później podczas lekkiej kolacji muskając niby od niechcenia jej dłoń zacznie rozpalać w niej pożądanie. Pojadą na górę. I w hotelu, w tym pokoju, odbierze jej życie. Wcześniej, na korytarzu, minie ich kobieta. Ostatnia osoba, która widziała Matyldę żywą i pierwsza, która zobaczyła martwe ciało. A później… Później zacznie szukać Adama.

Biorę szybki, płytki wdech. Zacznę go szukać? Ta myśl mnie przestraszyła, ale jednocześnie czuję ekscytację jak przed przygodą życia. Jestem bezduszna. Przecież ta dziewczyna nie żyje a ja zastanawiam się, jak odnajdę jej mordercę. Ruszam w kierunku nóg. Nigdy przedtem nie widziałam trupa. No, nie widziałam na żywo, bo robiąc research do poprzednich książek naoglądałam się sporej ilości zdjęć ciał. Jeszcze dwa kroki i już stoję przy nieruchomych stopach. Dziewczyna jest piękna mimo głębokiego rozcięcia głowy biegnącego od ucha aż do środka czoła. Może to nawet pęknięcie czaszki. Krew w ranie zaczęła już krzepnąć, ale mięsisty dywan wokół jej głowy nadal jest wilgotny od ciemnej czerwieni. Jej nadgarstek został luźno opleciony tasiemką, pod który morderca wsunął bilecik. Delikatnie go wysuwam – niech wstążka będzie tropem dla policji. Taki sam bilecik z dołączoną kartą, jaki ja kilka godzin temu znalazłam w kopercie. Tym razem z napisem „Warszawa. 16.06.2017. 21:00. Pokój nr 7.

Wybrane dla Ciebie: