Mój blog ma dwa lata – ankieta i podsumowanie

Myśl „a może by tak założyć bloga i zacząć na nim zarabiać” pojawiła się pod koniec 2014 roku i kiełkowała w mojej głowie roztaczając przede mną obrazy darmowych wakacji, najwyższej klasy samochodów i gadżetów elektronicznych do testów, „darów losu” przynoszonych przez kurierów w takich ilościach, że ustawialiby się w kolejkach. Wiecie – takie wyobrażenie o życiu blogerów osoby, która blogowała w czasach „moje życie jest do dupy, jestem gruba, zabiję się – Butterfly88xoxo” – czyli żadne i bazujące na przypadkach, które można policzyć na palcach jednej dłoni. Znalazłam odpowiadającą mi platformę do blogowania, wybrałam szablon, wymyśliłam nazwę (której teraz się wstydzę) i…

Jeśli jesteś tu tylko dla ankiety, to możesz wypełnić ją już teraz. Niemniej jednak, poniżej dzielę się z Tobą jak to było z moim blogiem od jego powstania do teraz. Jeśli zaczynasz dopiero przygodę z blogowaniem, być może znajdziesz wskazówki dla siebie i będzie ci znacznie łatwiej.

ankieta

Pierwszą notkę przygotowałam, napisałam i opublikowałam 29 stycznia 2015. To był test sushi z Auchan, który do tej pory jest w ścisłej czołówce najczęściej czytanych wpisów na moim blogu. W maju, po przeczytaniu książek Tomka Tomczyka o blogowaniu, kupiłam hosting i przeniosłam całego bloga na platformę WordPress.org. Z perspektywy czasu uważam, że to była świetna decyzja i równie dobrze mogłam ją podjąć na samym początku. Koszt hostingu to ok. 130 zł rocznie plus koszt domeny (moja kosztowała chyba 16 zł – nie pamiętam, ale to grosze), a otwierają się dużo większe możliwości, których będąc na bezpłatnej platformie blogowej zwyczajnie nie ma. Dużym wyzwaniem było dla mnie nie tyle utworzenie konta na Intagramie i Twitterze, co ich regularne prowadzenie, bo wcześniej zwyczajnie nie miałam potrzeby działania w tych kanałach.

Przez pierwsze pół roku pisałam codziennie, niezależnie od nastroju, chęci czy możliwości – po prostu nowy wpis MUSIAŁ być codziennie (czasem nawet dwa razy dziennie). Z jednej strony codzienne pisanie notek było dobre, bo takich ilości tekstu nie napisałam od czasów szkoły i potrzebne mi było takie rozpisanie się, znalezienie własnego stylu pisania. Ale po pewnym czasie poczułam się zmęczona, bo czasem pisałam cokolwiek, byle by było – nie uważam tego za dobre. Do tego doszły nerwy związane z tą presją „przynajmniej jednej notki codziennie”. Bijąc się z myślami i wyrzutami do siebie samej zmniejszyłam liczbę wpisów do 2-3 tygodniowo i to pomogło prawie na cały rok.

Nawet bez pisania nowych notek, robiłam szkice z tematami, na które chciałabym napisać, które mnie zainteresowały lub te, na których zwyczajnie się znam i mogłabym podzielić się tą wiedzą. Do wielu z nich nigdy nie skleciłam nawet jednego zdania – być może to nie był ich moment. Część wyrzuciłam do kosza. Na blog wchodzę codziennie sprawdzając czy wszystko działa, czy wtyczki, motywy i sam WordPress są aktualne. Oglądam statystyki, patrzę co jest chętniej czytane a co praktycznie wcale – biorę to pod uwagę przy okazji kolejnego wpisu. Kwestie kosmetyczne, które stanowią „pierwsze wrażenie” bloga, to wcale nie treść, a wygląd – co jakiś czas sprawdzam zakładki „o blogu” i „współpraca”, wprowadzając drobne (lub bardzo duże) zmiany.

Motyw zmieniałam tyle razy, że po piątej zmianie przestałam liczyć. Natomiast jeszcze nigdy nie kupiłam motywu – korzystam z bezpłatnych (są ich tysiące), bo jeszcze żaden nie poruszył mojego serca na tyle, żeby rozstać się z 50 dolarami. Bardzo długo szukałam sposobu na identyfikację wizualną i po prawie dwóch latach znalazłam. Od początku miałam założenie, że ma być prosto, ale nienudno, klasycznie, ale z odrobiną ekstrawagancji, czarne litery na białym tle. Przez pierwsze pół roku prowadzenia bloga w głowie pojawiło mi się zlecenie przygotowania logo z fikuśnym rysunkiem, ale bardzo się cieszę, że jednak odpuściłam – to byłaby kasa wywalona w błoto i stracony czas osoby, która coś takiego by przygotowała. Chciałam też zlecić wymyślenie chwytliwej nazwy bloga, ale też dobrze się stało, że ten temat mi się rozpłynął.

W połowie 2016 roku poczułam potrzebę wyrażania siebie i pokazywania tego, co siedzi mi w głowie, w formie video. Zacięcia starczyło mi tylko na kilka filmików, ale teraz do tego wrócę. Na YouTube chcę tworzyć treści głównie rozrywkowe, przy których realizacji będę się świetnie bawi przede wszystkim ja, i być może wywołam niekontrolowane wybuchy śmiechu u osób, które będą to oglądać. Wyreżyserowałam nawet film, który niestety nadal jest w fazie edycji (już końcowej) i nie wiem kiedy będzie gotowy do obejrzenia, a naprawdę bardzo bym chciała go wam pokazać, bo (w pełni świadoma popełnionych w trakcie błędów) jestem z niego strasznie dumna i podoba mi się ułożona historia.

Przez czas mojego blogowania dwa razy pojechałam na SeeBloggers (i pokochałam te spotkania!), dwa razy odwiedziłam Blogotok (ale jednak Kielce mają koszmarną komunikację z Warszawą) i raz trafiłam na Blog Conference Poznań (uwielbiam tamtejszą atmosferę). Tak naprawdę moje podejście do blogowania zmieniła właśnie ta ostatnia konferencja a właściwie rozmowy z cudownymi osobami, które tam poznałam. Przestałam się wahać i oficjalnie nazwałam mój blog paulapojnar.pl, skupiłam się na ważnych rzeczach dla mnie a styl pisania przyjęłam taki, jaki obecnie czytacie – w taki sposób rozmawiałabym z wami na żywo. Wpisy pojawiają się raz w tygodniu albo rzadziej, ale jak siadam do pisania, to palce same uderzają w klawiaturę przekładając moje myśli na słowa.

Przez pierwszy rok siadając do pisania ani razu nie zadałam sobie pytania „czego ja chciałabym się z tego dowiedzieć, co mogłoby mi się przydać”. To był mój błąd i teraz jestem go świadoma. Według mnie zupełnie nie jest ważna ilość, ale przede wszystkim jakość i regularność, nawet jeśli oznacza to jeden wpis na tydzień/dwa. Nie ma co wywierać na sobie presji pisania iluś wpisów na tydzień, bo z tego rodzi się jedynie ogromna frustracja i poczucie niespełnienia. I właśnie po konferencji w Poznaniu stwierdziłam, że jeśli mam zarabiać na blogu, to ten moment przyjdzie sam we właściwym czasie. Wyluzowałam i tak jest dużo lepiej.

Propozycje współprac (od agencji i klientów bezpośrednich) dostaję mniej więcej od roku. Oczywiście nie są to kampanie, w których biorą udział najwięksi/najbardziej rozpoznawalni blogerzy. Nie widzicie ich efektów, bo wszystkie konsekwentnie odrzucam. Cenię swój czas i chcę, żeby zleceniodawca rozumiał (tłumaczę to w każdej odmownej odpowiedzi), że tak, jak jego praca kosztuje, moja też ma swoją cenę. O barterach typu krem czy inny duperel nawet nie wspomnę, bo krem mogę sobie kupić sama a badziewia zwyczajnie nie kupuję i nie będę wam ściemniać, że coś jest super, jeśli sama uważam, że nie jest.

Dziękuję, że ze mną jesteście, czytacie i od czasu do czasu komentujecie – to jest ważne, bo wtedy widzę kim jesteście, jakie macie zdanie na dany temat i wiem, o czym lubicie czytać a także co was interesuje. Bo blog jest mój, ale jest mój dla was.

I widzicie – najpierw miałam wrzucić tylko link do ankiety w social media z krótkim opisem, później pomyślałam, że właściwie dobrze by było, aby ankieta znalazła się również na blogu a finalnie napisałam całkiem obszerny wpis. I wiecie co? Lubię to robić. Pisanie sprawia mi teraz przyjemność i oczywiście – cały czas się głowię, o czym napisać, żeby było interesujące i jakkolwiek użyteczne, ale jak już coś takiego się pojawi, to nie mam „pustej głowy”, tylko piszę.

Jeśli przeczytaliście całość do tego momentu, to pozostała już jedynie ankieta i moja wdzięczność do was, że jesteście.

A teraz  już są wyniki :)

Wybrane dla Ciebie: